mp3

wtorek, 10 marca 2015

łosiem

-Nie możesz cały tydzień siedzieć w swoim pokoju i udawać, że nie istniejesz. Są jeszcze na tym świecie osoby, które się o ciebie martwią.-Usłyszałam z dołu głos mojej mamy, która od rana nie dawała mi spokoju. 

Nie znała powodu mojego nagłego pragnienia zaszycia się w domowym zaciszu. Ostatnio bardzo rzadko tu bywałam, więc miała powody podejrzewać, że coś jest nie tak. Nie pytała jednak o nic, wiedziała, że jeśli będę czuła taką potrzebę, to powiem jej wszystko. Nie zmuszała mnie do gadania, ale nalegała żeby w końcu wyszła do ludzi. A ja? Ja nie miałam ochoty wyjść nawet do sklepu po bułki. Sama nie do końca wiedziałam, co się ze mną dzieję. Fakt, byłam zmartwiona tym, co działo się pomiędzy mną, a Wellingerem. A co się właściwie działo? Nic. I to chyba martwiło mnie najbardziej. Myślałam, że się opamięta, odezwie się chociaż słowem, ale on w dalszym ciągu udawał, że dla niego nie istnieje. Ja postanowiłam zrobić tak samo, ale jak widać marnie mi to wychodziło. Od dziecka miałam masę znajomych, ale tak naprawdę nigdy nie miałam przyjaciela. Zawsze, kiedy chciałam, mogłam pogadać z moim bratem, ale odkąd się wyprowadził, nie widywałam go zbyt często i nasze relacje nie były już takie jak kiedyś. Wychodzi więc na to, że Andreas był moim pierwszym prawdziwy przyjacielem, kimś, kogo potrzebuje w swoim życiu każdy człowiek. I co się stało? Nie wiem. Naprawdę nie wiem i to doprowadza mnie do frustracji. Co jeszcze mogło przyczynić się do mojego podejrzanie złego stanu? Może brak skoków? Nie pojechałam do Wisły, co było dla mnie bardzo przykre. Jak miałam przeżyć tydzień bez sprzeczek z moim ulubionym członkiem rodziny, wysłuchiwania narzekań na życie Panicza Kota i jakże inteligentnych pogawędek z Norwegami. Tęskniłam za tym wszystkim. Muszę też przyznać, że tęskniłam za Peterem. On, jako jedyny interesował się tym, co się ze mną dzieje. Codziennie do mnie dzwonił, opowiadał jak przeżył kolejny dzień i pytał się, kiedy znowu się zobaczymy. Nie chciałam go okłamywać, więc powiedziałam mu, że nie wiem. 
Naprawdę nie wiedziałam, kiedy odważę pojawić się w królestwie Waltera Hofera. Najgorsze było to, że jego karawana przenosiła się jutro prawie na moje podwórko. Jak miałam powstrzymać się przez odwiedzinami w skocznym cyrku? Chciałam się tam pojawić, ale wiedziałam, że nie przez wszystkich będę mile widziana. Musiałam to przemyśleć, bo bałam się, że w każdej chwili może do mojego pokoju wparować Peter i siłą zaciągnąć mnie pod skocznię.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy następnego dnia w moim domu rzeczywiście pojawił się skoczek! Ale nie był to wcale Prevc…
-Schlierenzauer, przysięgam ci, że jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie opuścisz mojego pokoju, to już nigdy nie skoczysz na nartach!-Zagroziłam skoczkowi, który jak gdyby nigdy nic siedział sobie na fotelu przy moim łóżku i gapił się na mnie, jak na zwierzę w zoo.
Niestety nic to nie dało. Skoczek był niewzruszony.
-Jeśli cię stąd nie wyciągnę, ktoś inny mnie zabije, więc chyba jednak poczekam aż zechcesz wrócić do świata żywych.
Ktoś inny? Ale kto? Do głowy przychodziły mi tylko dwie osoby.
-Kto chce uczynić to, co ja tak starannie planuję od dawna?-Zapytałam z nieskrywaną ciekawością.
-Ten wariat wsadził mnie do samochodu, przywiózł tu i powiedział, że bez ciebie nie wrócimy do Zakopanego!-Gregor był na serio przestraszony.-Anastazja, zlituj się! Ja mam za dwie godziny trening. Pointner mnie zabije! No pięknie, nagle wszyscy chcą mnie zabić.
-Prevc cię tu przywlókł?-Nie byłam tym jakoś bardzo zdziwiona. Ale Austriak był.
-Prevc? Jaki Prevc? To zrobił ten uparty góral. Nie wiedziałem, że potrafi być taki zdecydowany.
-Dobra, księżniczko, weź w końcu mnie oświeć! Kto cię tu przywiózł?
-Ta paskuda, Kot! Policzę się z nim za to…
Maciej? Co tu do Hofera robił Kot? Nie przychodził mi do głowy ani jeden powód, dla którego miałby przyjeżdżać do mojego domu i próbować mnie stąd wyciągnąć.
-Dobra. Poczekaj na mnie na dole. Mama na pewno ucieszy się z pogawędki z tobą.-Austriak tym razem nie protestował i bez słowa opuścił mój pokój.

Przeciągnęłam się po raz ostatni i wyszłam z ciepłego łóżeczka, z misją zmierzenia się z tym okropnym światem. Wzięłam szybki prysznic, założyłam ulubione jeansy i bluzę, włosy związałam w kucyk, rzęsy przejechałam tuszem, a usta posmarowałam lekko różową pomadką. Nie musiałam wyglądać jakoś szczególnie dobrze, bo niby dla kogo? Musiałam po prostu wyglądać jak człowiek i prawie mi się udało. Wygrzebałam z szafy torbę, której od kilku dni zupełnie nie potrzebowałam, wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy i byłam gotowa do wyjścia.
Zbiegłam szybko po schodach. Weszłam do kuchni, w której mama żywo dyskutowała o czymś z Dinozaurem. Na widok swojej córki, która po raz pierwszy od jakiegoś czasu przywdziała coś innego niż dres, na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Dzień dobry! Cóż za miła odmiana!-Prawie wykrzyczała.-Co będziesz jadła na śniadanie?-Zapytała otwierając lodówkę.
-Chyba nie mam czasu na śniadanie…-Powiedziałam rozczarowana i spojrzałam na Gregora, który bardzo chciał być już w drodze do Zakopanego.
Skrzywiłam się lekko, bo byłam bardzo głodna. Chwyciłam jedno z jabłek, które leżały na blacie i zrezygnowana ruszyłam za skoczkiem.
Kiedy wyszliśmy przed dom, zastaliśmy Maćka robiącego już pewnie setne okrążenie wokół samochodu.
-A Grand Prix Zębu wygrywa Maciej Kot!-Zażartowałam, nawiązując do jego motoryzacyjnych zainteresowań.
-Anastazja! Dzięki Bogu! Nawet nie wiesz, jak jesteś mi potrzebna!-Zakopiańczyk wydawał się być bardzo przejęty.
-Wszystko ładnie, pięknie, ale ktoś tu musi być na treningu za pół godziny!-Schlierenzauer przypomniał o swojej obecności.
Zrozumieliśmy, że naprawdę musimy już jechać i wpakowaliśmy się do samochodu.

Po dwudziestu pięciu minutach i brawurowej jeździe rodem z GTA, byliśmy pod hotelem skoczków. Gregor jak szalony wyskoczył z auta i tyle go widzieliśmy. Nie żebym jakoś specjalnie się tym zmartwiła. Miałam go widywać do końca życia na różnych rodzinnych świętach i innych żenujących uroczystościach. Nic, tylko się powiesić.
-An, jest sprawa. A właściwie problem.-Brunet był bardzo przejęty.
-Kubacki obciął włosy!?-Na serio się przestraszyłam.
-Co!? Nie! Gorzej! Chyba się zakochałem…-powiedział i wlepił swoje ciemne oczy we mnie, oczekując mojej reakcji.
A ja? Wybuchłam śmiechem.
-Kot, nie mów że tylko dlatego zaciągnąłeś mnie do Zakopca.
Chłopak wzruszył ramionami i zrobił minę zbitego psiaka.
-No dobra, to w czym tkwi problem?
-Ona mnie nie znosi…-Powiedział i spuścił głowę.
-Ciebie?-Byłam zdziwiona.-Przecież w porównaniu z niektórymi jesteś bardzo znośny!
-No właśnie! I tak sobie pomyślałem, że ona musi to tylko zobaczyć.
-To znaczy? I do czego jest ci potrzebna moja biedna osoba? -Chyba nie za bardzo wiedziałam, co chodzi mu po głowie.
-Ja mam taki pomysł, żebyś poudawała moją dziewczynę. Pokazałbym, że nie jestem taki zły, że nadaję się na chłopaka i takie tam. Całkiem mądrze to wymyśliłem, no nie?
W tym momencie nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
-Kot, chyba na głowę upadłeś!
-Ale…
-Nie ma żadnego ale! Bardzo chętnie pomogę, ale nie w taki sposób. Daj mi trochę czasu, a ja coś wymyślę. A teraz, bardzo cię proszę, odwieź mnie do domu. Umieram z głodu!
Nic nie odpowiadał.
-Kot???
-No bo wiesz, ja mam zaraz trening, a potem kwalifikacje i tak jakby nie mogę cię teraz odwieźć…
-A kiedy?-Zapytałam z resztką nadziei.
-Wieczorem…-powiedział cicho, bo wiedział, że zalewa mnie właśnie fala gniewu.
-Ok, super! To wyskakuj z forsy!
-Co?-Skoczek był zdezorientowany.
-To co słyszałeś! Skoro mam tu kiblować cały dzień, to muszę coś zjeść.
Maciek bez słowa wyjął portfel i wręczył mi banknot.
-A na kwali będziesz?-Zapytał, kiedy wyładowałam się z jego przeklętego, wypasionego samochodu.
-Nie. Nie. Wszędzie, byle jak najdalej od ciebie, od Gregora. Od was wszystkich!-Odpowiedziałam i zatrzasnęłam drzwi.

Była w Zakopanem. Był tu Walter, był tu Miran, byli wszyscy skoczkowie. A ja znowu miałam ochotę uciec. Nagle straciłam cały apetyt. Ruszyłam w stronę Krupówek, by wtopić się w tłum turystów. 

Nie dotarłam jednak nawet to wspomnianej ulicy, a coś mnie zatrzymało. Usłyszałam jakieś piski. Kilkanaście metrów przede mną, grupka nastolatek otaczała jakiegoś skoczka. Wiedziałam, że skoczkowie są w u nas popularni, ale jeszcze chyba nigdy nie spotkałam się z taką reakcją na któregoś z nich… Może dlatego, że nigdy nie chciałam żadnego spotkać. Jeden Schlierenzauer w zupełności mi wystarczał. Podeszłam bliżej, żeby dowiedzieć się kto to. Zapytałam jednej z rzeczonych dziewczyn, kto wzbudził w nich taki entuzjazm.
-No jak to, nie poznajesz!?-Była bardzo zaskoczona.-To Andreas Wellinger!-Wykrzyczała z podnieceniem prosto do mojego ucha i powróciła do tego, co w internetach nazywają fangirlowaniem.
Na dźwięk tego nazwiska, pomijając to, że ogłuchłam na jedno ucho, poczułam silną chęć ucieczki. Problem polegał jednak na tym, że byłam otoczona wianuszkiem dziewczyn, a za mną stał obiekt ich zainteresowania…
Nie odwróciłam się. Stałam tam jak słup soli i nie potrafiłam się ruszyć. Mój mózg wołał „Run! Run!”, ale moje ciało było obojętne na to nawoływanie.
-Dziewczyny, bardzo fajnie się z wami gawędziło, ale muszę pędzić, bo będę miał kłopoty.-Usłyszałam za sobą głos, który tyle razy słyszałam w słuchawce, a którego ostatnio nie było dane mi słyszeć.
Dziewczyny o dziwo posłuchały i radosnym krokiem ruszyły na Krupówki.
Nie miałam już wyjścia. Nie mogłam udawać, że go tam nie ma. Czułam na sobie jego wzrok. Był tak blisko, że czułam jego przyśpieszony oddech. I wtedy nadeszła pomoc z niebios. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i w myślach podziękowałam Prevcowi za to, że postanowił być moim wybawicielem.
-Jak długo jesteś w Zako i dlaczego ja nic o tym nie wiem?-Usłyszałam jego oskarżycielski, ale zarazem rozbawiony głos. Od razu zrobiło mi się lepiej.
-Peter, jak bardzo będziesz miał przechlapane, jeśli tej nocy nie spędzisz w hotelu?-Zapytałam, bo wiedziałam, że i tak dziś nie zasnę.

Tak, miałam świadomość, że Andreas ciągle stoi obok mnie.



PAM! PAM! PAM!
Jakiś długaśny ten rozdział, jak na mnie. Możecie świętować! :p Coś się pojawiło i mam nadzieję, że wam się spodoba. A jak się spodoba, to zostawcie jakiś komentarz czy coś. Może mnie to pocieszy, bo mój humor przed maturą jest raczej zły...