mp3

niedziela, 30 listopada 2014

Sept.

Przez następnych kilka dni starałam się nie przejmować tym co zaszło w sylwestrową noc. Przyznaje, że odczułam brak jakiegokolwiek kontaktu z Andreasem, który postanowił traktować mnie jak powietrze, ale nie mogłam dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Myślę, że wychodziło mi to bardzo dobrze, bo jeszcze nikt nie zapytał się dlaczego nie włóczę się wszędzie z Kenem. Ale chyba nikt nie miał nawet czasu tego zauważyć. Turniej zawrócił wszystkim w głowie. Bardzo dużo wskazywało na to, że zwycięzcą zostanie mój ulubiony „krewny”, który był bardziej spięty niż zwykle. Oczywiście przed kamerami udawał, że wszystko ma pod kontrolą, a nic nie jest jeszcze przesądzone, ale ja wiedziałam, że wcale tak nie było. Może dlatego, że nawet nie miał głowy aby umilać mi codzienność swoimi genialnymi i jakże trafnymi komentarzami. Tak, zdecydowanie nie był sobą.

Co więc mogłam robić, samotna, pozbawiona jedynej osoby, która z własnej woli przebywała w moim towarzystwie więcej niż piętnaście minut? Znalazł się ktoś, kto jednak chciał mi poświęcić trochę więcej czasu. Był to Peter. Tak naprawdę trudno powiedzieć kto komu poświęcał czas. Niby to ja słuchałam, a on mówił, ale takie chwile pozwalały mi nie myśleć o moich dziwnych, niedorzecznych problemach i skupić się czymś znacznie poważniejszym. Każdego dnia dowiadywałam się o tym chłopaku czegoś nowego i czułam, że nie jestem jedyną osobą, która się z tego cieszy. Można było zauważyć, że Peter zrzucał z siebie jakiś ciężar, przekazując jego część mnie. Od teraz to ja miałam dźwigać część jego tajemnicy, dzielić z nim jego problemy. Powinno mnie to martwić, ale nic takiego nie czułam. Wręcz przeciwnie. Czułam, że zaczynamy się do siebie zbliżać, że skoczek nabiera do mnie zaufania. Czy ja zaczynałam ufać jemu? Trudno powiedzieć. Moje zaufanie zostało ostatnio nadszarpnięte i chociaż udawałam, że wszystko jest w normie, to nie potrafiłam tak szybko zaufać komuś nowemu. W każdym razie, Peter chyba naprawdę uwierzył, że to zaufanie jest wzajemne. Wspomniał mi nawet o pewnej operacji, którą ma mieć na wiosnę, a która moim zdaniem nie była mu potrzebna(o czym mu oczywiście nie wspomniałam).

Nadszedł rozstrzygający czas. Ostatni konkurs TCS. Skocznia w Bischofshofen wydawała mi się bardzo przyjazna. Może dlatego, że to tu jedno ze swoich trzech niezwykle cennych zwycięstw odniósł niejaki Tom Hilde. To musiał być główny motywator moich uczuć do tego miejsca. Zdecydowanie. Jakie więc było moje rozczarowanie, kiedy ta skocznia mnie zawiodła.

Stałam na dole z kubeczkiem herbaty, który służył mi bardziej jako grzałka do rąk niż jako płyn rozgrzewający od środka. Właśnie na belce usiadł ten debil, a w pobliżu dało się słyszeć piski grupki rozentuzjazmowanych nastolatek. Speaker wykrzyczał nazwisko Wellinger i już Niemiec sunął po rozbiegu.

Byłam spokojna o jego skok. Warunki były dobre, a on był w dość stabilnej formie i nie mógł aż tak zepsuć swojej próby. Jak się myliłam. Po osiągnięciu bardzo dobrej jak na moje oko odległości i przyzwoitym lądowaniu, Andreas zaczął się cieszyć. Gest zwycięstwa kosztował go jednak bardzo dużo. Ten debil wyłożył się na prostej drodze do pierwszej dziesiątki konkursu. Brak koncentracji, zbyt pochopna radość? Nie wiem. Nie byłam przerażona, bo też nie było czym się martwić. To nie był groźny upadek, raczej lekka wywrotka. Byłam zła, bo wiedziałam, że taka głupota będzie go kosztowała dużo. Być może nawet awans do drugiej serii. Po jego zachowaniu można było wywnioskować to samo, chociaż wyglądał trochę jak dziecko, któremu zabrano lizaka i który miał właśnie biec z płaczem do mamy.

Kiedy zszedł z zeskoku, przyłapałam się na tym, że chciałam od razu do niego podbiec, dowiedzieć się czy aby na pewno wszystko jest ok. Ze smutkiem odkryłam, że nie mogę tego zrobić. Musiałam czekać na jakieś oficjalne komunikaty, albo dobrą duszę, która się nade mną zlituje. Z pomocą po jakimś czasie przyszedł mi Severin, który niepocieszony po niespodziewanej przegranej z naszym polskim orłem, którego nazwisko rymuje się z bulą, szukał kogoś, komu mógłby się wyżalić. Wylewając więc przede mną swoje smutki, wspomniał coś o tym, że „młody miał farta, bo w drugiej serii wystąpi” i kontynuował swą tragiczną historię.

Wszystko skończyło zupełnie nie tak jak chciałam. Mój normalny inaczej, przyszywany kuzyn nie przyszorował tyłkiem o zeskok i świetny występ jednego z norweskich Andersów nic nie dał. Na domiar złego Kamil w cały turnieju otarł się o podium, a zgadnijcie kto stanął na tym zaszczytnym trzecim miejscu!? Niezwykle zdolny i jakże piękny przypadek pierdolca z powikłaniami Hilde! Grzesiu mógł znowu pławić się w blasku chwały i fotelach swojego nowego samochodu, Muffi gryźć śnieg ze złości, a Tom cieszyć się ze swojego niebywałego farta.

W sumie sama nie wiem, jak wyglądała dekoracja. Zgubiłam się gdzieś pomiędzy sztucznymi ogniami a FIS fanfarami, które jak zwykle wzruszyły bossa Waltera. Uwagę moją odwrócił Peter, który wyrósł za moimi plecami jak Ammann na igrzyskach w Salt Lake City.
-Chyba muszę ci pogratulować!-powiedział rozbawiony.
-Mnie? Czego? Tego, że tu nie zamarzłam?-zdziwiłam się, bo nie miałam pojęcia co takiego było moim osiągnięciem.
Słoweniec uśmiechnął się, co było u niego rzadkością. Wiedziałam już, że było to spowodowane kompleksami, których ja nie mogłam zrozumieć. Według mnie miał bardzo uroczy uśmiech, ale kłócić się z nim o to nie miała zamiaru.
-Nie, głuptasie!-krzyknął i uderzył mnie lekko w głowę.-Zwycięstwa! W końcu wygrał członek twojej rodziny!
No chyba cię Bóg opuścił-pomyślałam, ale odpowiedziałam nie zupełnie tak.
-Po pierwsze, to nie łączą mnie z nim żadne więzy krwi, więc nie jesteśmy rodziną! A po drugie, kibicowałam komuś innemu.-powiedziałam z lekkim oburzeniem.
-Tak, wszyscy wiedzą jak bardzo kochasz Schlierenzauera. I to z wzajemnością. A jeśli mówimy o miłości…-powiedział i wskazał mi na jakąś dziwną laskę, która jak pojebana biegła przez zaspy. 

Jakie było moje zdziwienie, kiedy owa dziewoja dopadła Andreasa i uwiesiwszy mu się na szyi wcale nie miała zamiaru puszczać.
Przez pierwsze sekundy miałam nadzieję, że to jakaś dzika fanka, która zaraz zostanie odprowadzona do wyjścia przez miłych panów ochroniarzy, ale moje nadzieje okazały się złudne. Wellinger wcale nie protestował. Wręcz przeciwnie. Odwzajemnił uścisk, a potem stało się coś, na co zupełnie nie byłam przygotowana i nie mam zamiaru opisywać szerzej niż w jednym słowem. Pocałunek.

Nie byłam zła, smutna czy zazdrosna. Byłam po prostu zdziwiona. Nie przypominam sobie żeby Andreas opowiadał mi o jakiejś dziewczynie i nagle jakaś dziewoja wybiega z lasu i… To mógł być dla mnie lekki szok.
Nie zauważyłam nawet, że Prevca już ze mną nie było. Boże…. Długo się tak gapię?-pomyślałam i szybko przeniosłam wzrok na podium, na którym w zasadzie nie było już nikogo oprócz jakiegoś podejrzanego pana z miotłą.
Nie wiedziałam co mam teraz ze sobą zrobić. Trybuny opustoszały, zawodnicy zaczęli wracać do hotelu, a ja stałam tam sama i pewnie wyglądałam jak zagubione dziecko.

Wpadłam więc na bardzo głupi pomysł, ale tylko to przyszło mi do głowy. Gregor musiał tu jeszcze być! Wywiady, konferencja, natchnione focie na blogaska... Nie miałam wyjścia, musiałam poszukać Gregora. Czasem się jednak może przydać.

Kiedy tak kręciłam się pod skocznią, próbując rozgryźć, gdzie tak właściwie mogła by się odbywać taka konferencja, usłyszałam głos, który przez ostatnie miesiące zaprzątał mi głowę głupotami.
-Spokojnie, nie jadę do Wisły. Będziemy mogli spędzić trochę czasu razem.-powiedział wyraźnie wyczerpany dzisiejszym dniem Wellinger.

I w końcu nadeszło moje wybawienie.
-Ty jeszcze tutaj!?-krzyknął do mnie z oddali Grzegorz S. i dał znak ręką, żebym pakowała się razem z nim do austriackiego busa. Nigdy nie czułam takiej radości na widok tego osobnika i chyba nie prędko miało się to powtórzyć.
Szybkim krokiem udałam się we wskazanym kierunku, ale czułam, że nie szłam tam sama. Odprowadziła mnie para niebieskich oczu, którą czułam na sobie już od dłuższej chwili.

Kiedy usadowiłam się w busie, obok wiadomo kogo, sprawdziłam fejsa:
Andreas zmienił status na w związku z użytkownikiem Lara Müller.
Kilka kliknięć, odświeżenie i moja tablica była uboższa o jeden status. A moja lista znajomych o jednego użytkownika…


Poczułam ulgę, że już jutro będę w domu… Najlepiej płaczę się we własnym łóżku.


DRAAAMAAA TIME!Chyba tyle powiem o tym niebywale okropnym rozdziale, dodanym po wiekach. An nie wie co się dzieje i co robi, Wellinga podobno obrażony... Dobrze, że Peter jakoś normalnie funkcjonuje! No i że Gregor jak zawsze nie zawodzi.Dzisiejszy rozdział dedykuje naszym orłom i Tomowi H. coby się ogarnęli.Jeśli ktokolwiek to przeczytał, to niech podzieli się ze mną swoimi spostrzeżeniami. Będę bardzo wdzięczna.
PS Co ten Wellinga wykręcił dziś? :O I wgl. to biedny mój Zaba... Tak mu dobrze szło i jebło... :(
PS2! Z kim widzę się w styczniu w Wiśle? ;)  

wtorek, 19 sierpnia 2014

6!

ŻYJĘ!


Turniej Czterech Skoczni to wydarzenie, na które z niecierpliwością czekają wszyscy miłośnicy skoków narciarskich. Chociaż mnie on nigdy zbytnio nie fascynował i jedynymi konkursami, na które czekałam były te w Zakopanem, to muszę przyznać, że na żywo wszystko robi lepsze wrażenie.

Pierwszy konkurs, ten rozgrywany w Oberstdorfie, wygrał Anders Jacobsen z czego bardzo się cieszyłam, bo był to człowiek bardzo miły i uśmiechnięty, dlatego życzyłam mu jak najlepiej. Tuż za nim uplasował się, a jakże, Grzegorz S. znany również jako mój niepełnosprytny krewny. Trzeci był Seweryn, ale o nim chyba nie mam nic do powiedzenia…. W resztę stawki też zbytnio nie chciało mi się wnikać. Wiedziałam, że mój żywy Ken był 10, że Polakom nie poszło jakoś szałowo (Maciej 50… lepiej to przemilczeć i omijać go szerokim łukiem). Dla mnie chyba i tak najważniejsza była pozycja pewnego Słoweńca. Peter był 18, co było chyba nie najgorszym wynikiem jeśli wziąć pod uwagę jego rzekome problemy. Nie rozmawiałam z nim od świąt i nie miałam jeszcze okazji spotkać się z nim tutaj.

Okazja nadarzyła się już następnego dnia, w ostatni dzień roku. Skoczkowie nie mieli pola do popisu jeśli chodzi o witanie nowego roku, aczkolwiek byłam pewna, że Norwegowie coś wymyślą. Dochodziła 22, kiedy przekroczyłam próg hotelu, w którym aktualnie znajdowali się skoczkowie. Nie byłam tam wcześniej i niezbyt wiedziałam, gdzie dalej mam się kierować. Ucieszyłam się, kiedy mój telefon zawibrował.

P.P.: Nr 44.

Od jakiejś pani dowiedziałam się, że muszę udać się na drugie piętro. Wtoczyłam się więc jakoś po schodach i zaczęłam iść korytarzem. Przystanęłam, kiedy znalazłam właściwe drzwi. Zapukałam, ale nikt nie odpowiadał…. Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły i znalazłam się w spowitym ciemnością pokoju. No tak, grobowa atmosfera, depresyjne klimaty…-pomyślałam. Zaczęłam się też zastanawiać co ja tu właściwie robię, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś tu jednak mieszka.

-Tak mi będzie łatwiej-Peter zaczął się tłumaczyć.-Oczywiście jeśli ci to nie przeszkadza.-powiedział i spojrzał się w okno, przy którym stał.
Poczułam się trochę zlekceważona, ale udałam, że zbytnio mnie to nie obchodzi. Wzruszyłam tylko ramionami, czego on i tak nie zobaczył i usiadłam na rogu jednego z dwóch łóżek.
-Wiem, że możesz mnie brać za dziwaka… Większość ludzi mnie tak odbiera. Widzą jak wyglądam i myślą, że pewnie się wstydzę, ale to nie tak. Nie lubię być taki, jaki jestem teraz, ale nie mam wyboru. Inaczej wszyscy zaczęliby zadawać pytania, chcieliby pomóc, a ja tego nie chcę. Nie chcę litości, nie potrzebuje współczucia. Po prostu myślę, że gdzieś się zgubiłem i nie potrafię się odnaleźć. Wiesz… od lat słyszałem, że mam wielki talent, że będą ze mnie ludzie. Po bardzo dobrym miejscu na Igrzyskach zainteresowanie moją osobą jeszcze bardziej wzrosło. Były momenty, że nie radziłem sobie z presją, wybuchałem… I wtedy pojawiła się ona.
-Elena…-wyrwało mi się, chociaż bardzo się pilnowałam żeby nie wymówić tego imienia w jego obecności.
Peter chyba to zignorował.
-Dzięki niej wszystko zaczęło się układać, a ja byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Elena była niesamowita. Piękna, inteligenta, miła. Moi rodzice ją pokochali. Czasami zastanawiałem się jakim cudem taka dziewczyna mogła pokochać kogoś takiego jak ja, ale ona zawsze rozwiewała moje wątpliwości. Z nią wszystko było prostsze, lepsze. Aż pewnego dnia zniknęła. Zniknęła z mojego życia tak niespodziewanie, jak się w nim pojawiła. Bez żadnego słowa wyjaśnienia, pożegnania. Zerwała z nami wszelkie kontakty. Byłem w takim szoku, że nawet się na załamałem. Rzuciłem się w wir treningów i startów, ale to wróciło i kiedy w końcu do mnie dotarło, zaczęły się ze mną dziać dziwne rzeczy. Wiesz, że od dawna z nikim normalnie nie rozmawiałem? Udawałem, że wszystko jest ok, ale każdy głupi by zauważył, że tak nie jest. A ty…
-A ja niechcący poznałam twoją tajemnicę i to spowodowało, że mnie nienawidzisz.-powiedziałam chociaż tak naprawdę nadal nie wiedziałam dlaczego Prevc zachowywał się tak w stosunku do mojej osoby.
-Nie, po prostu ty jesteś jakaś. Rozumiesz? Rozmawiałem tylko z osobami ze świata skoków, bo musiałem i z rodziną. Chyba, że liczyć osoby, które w rzeczywistości nie były warte by zamienić z nimi jedno zdanie, a w których otoczeniu czułem się bezpieczny, bo nie zadawali pytań. Oni byli nijacy, ty jesteś jakaś i dlatego starałem się ciebie unikać, sprawić byś nie chciała mieć ze mną jakiegokolwiek kontaktu. Ty jednak, nie wiem jakim cudem, zawsze wracałaś. Zastanawiałem się dlaczego, a po tym jak twój chłopak na mnie nawrzeszczał…
Mój chłopak? O czym on mówił? O Jesusie Navasie…. Zabije tego gada przy najbliższej okazji.
-Wellinger na ciebie nawrzeszczał???-wydarłam się czym go chyba trochę przestraszyłam, bo odwrócił się w moją stronę.
-Nie mam mu tego za złe. Dał mi tym do myślenia.-Peter nadal był spokojny. A może to ta depresja? Hofer jeden wie.-I doszedłem do wniosku, że źle robię. Chciałem przeprosić za to jak cię potraktowałem, bo nie zasłużyłaś sobie na to.
Wstałam i podeszłam bliżej skoczka, który dziwnie mi się przyglądał. Spojrzałam mu w te głupie, zielone oczy i powiedziałam śmiertelnie poważnie.
-On nie jest moim chłopakiem!
I nagle mój telefon zaczął wibrować jak Gregor po przedawkowaniu red bulla.
-To on, prawda?-zapytał Słoweniec rozbawionym głosem.
-Nie mam zamiaru odbierać!
Prevc się tylko roześmiał. Ludzie mogli mówić, że jest niewyględny, ale chyba nie widzieli go śmiejącego się. Najbardziej urocza rzecz jaką w życiu widziałam. An, ogar! Śmiech Żyły, teraz to. Zaraz jeszcze zaczniesz lubić Schlierenzauera, a potem już tylko kaftan i pokój bez klamek.
-Dobrze.
Co dobrze? Prevc, mógłbyś być trochę bardziej rozmowny.
-Północ za 5 minut… Lubisz fajerwerki, prawda?
-Nie wiem czy jestem w nas…
-No i świetnie, bo ja kocham! Bierz kurtkę i idziemy!-krzyknęłam rozentuzjazmowana jak małe dziecko i pociągnęłam skoczka za sobą.

Na dwór wypadłam jakieś pół minuty przed północą. Oczywiście nie tylko ja wpadłam na taki pomysł. Były tam prawie wszystkie reprezentacje. Polacy, którzy we własnym gronie walczyli z butelką szampana, Czesi, Szwajcarzy(to ich jest więcej niż jeden Ammann?). Nigdzie nie było Austrii, co jakoś przebolałam, ale brakowało też Niemców, co trochę mnie zasmuciło, bo miałam do pogadania z jednym gówniarzem. Najważniejsze jednak, że Norwegowie dopisali! Bez tej reprezentacji świat byłby taki nudny… Przyglądałam się właśnie, jak Fannemel próbuje odpalić jakąś racę gdy do moich uszu dotarł huk i zorientowałam się, że przed tego norweskiego krasnala przegapiłam odliczanie i takie tam.

Nagle wszyscy, jakby się umówili, zaczęli do mnie podchodzić i składać mi życzenia. Wiecie, „szczęśliwego nowego roku” i takie tam duperele, a Fannisowi wybaczyłam, bo specjalnie dla mnie siłował się z językiem polskim i miałam z niego niezły ubaw. Maciej I Młodszy(książę musi mieć przydomek) życzył mi żebym znalazła sobie chłopaka i obiecał, że nie będzie zazdrosny, a Hilde powiedział, że ma nadzieje, że w tym roku zaliczymy razem jakąś imprezę(już się boję). A Peter? Przyglądał się temu wszystkiemu z boku. Chyba zauważył, że właśnie się na niego spojrzałam, bo z lekkim uśmiechem ruszył w moją stronę.

-Szczęśliwego!-ktoś nagle szepnął mi do ucha, a ja myślałam, że zejdę na miejscu, ale ocuciła mnie wizja ratującego mnie Koudelki.
Wellinger, ty to masz wyczucie czasu i sytuacji….
-Będzie szczęśliwszy, kiedy odzyskam swoją przestrzeń osobistą.-odpowiedziałam trochę zła domagając się żeby ten geniusz przestał mnie obejmować.
-Też cię kocham!-wypalił i pocałował mnie w czubek głowy.
No pięknie, teraz to sobie Peter pomyśli-przeszło mi przez głowę. Rozejrzałam się dookoła, ale jego już nigdzie nie było.
-A ja cię nienawidzę!-odepchnęłam go od siebie-Idę sobie daleko od ciebie!-oznajmiłam i zaczęłam iść w kierunku mojego hotelu.
-Mieszkasz po drugiej stronie ulicy!-usłyszałam rozbawionego Niemca.
Pokazałam mu mój zajebisty środkowy palec i z prędkością światła znalazłam się pod moim pensjonatem.
Niestety, niemiecka tap madl nie dała za wygraną i polazła za mną.
-Hej! Why don’t you love meee?-spróbował sobie zażartować udając Beyonce, a ja zdałam sobie sprawę, że na serio jestem na niego wkurzona.
-Idź sobie!-powiedziałam twardo i zaczęłam szukać kluczy w kieszeni mojej różowej kurtki.
Andreas chyba zrozumiał, że wcale się z nim nie droczę.
-An… o co ci chodzi?-zapytał wyraźnie zdziwiony.
-Naprawdę nie wiesz?-powiedziałam z drwiną.
Niemiec tylko pokręcił głową.
-To może wyjaśnisz mi, dlaczego atakujesz niewinnych ludzi i to jeszcze w moim imieniu!?
-Prevc…
-Nigdy nie dałam ci pozwolenia na takie zachowanie! Nie masz prawa mieszać mnie w takie sytuacje! Rozumiesz!? Nie jesteś moim ojcem, bratem czy chłopakiem…
-Jestem twoim przyjacielem.-zauważył błyskotliwie. Nice try, kolego!
-Przyjacielem!? Przyjaciele nie działają za swoimi plecami, ale ty najwyraźniej nie wiesz czym jest przyjaźń.-moja złość osiągnęła apogeum.
A Andreas? Nic już nie odpowiedział. Odszedł, pozostawiając mnie z moim gniewem.

Tej nocy, po raz pierwszy od dawna, nikt nie życzył mi  dobrej nocy i nie nazwał aniołkiem.






Było to dziwne uczucie…