-Nie możesz
cały tydzień siedzieć w swoim pokoju i udawać, że nie istniejesz. Są jeszcze na
tym świecie osoby, które się o ciebie martwią.-Usłyszałam z
dołu głos mojej mamy, która od rana nie dawała mi spokoju.
Nie znała powodu
mojego nagłego pragnienia zaszycia się w domowym zaciszu. Ostatnio bardzo
rzadko tu bywałam, więc miała powody podejrzewać, że coś jest nie tak. Nie
pytała jednak o nic, wiedziała, że jeśli będę czuła taką potrzebę, to powiem
jej wszystko. Nie zmuszała mnie do gadania, ale nalegała żeby w końcu wyszła do
ludzi. A ja? Ja nie miałam ochoty wyjść nawet do sklepu po bułki. Sama nie do
końca wiedziałam, co się ze mną dzieję. Fakt, byłam zmartwiona tym, co działo
się pomiędzy mną, a Wellingerem. A co się właściwie działo? Nic. I to chyba
martwiło mnie najbardziej. Myślałam, że się opamięta, odezwie się chociaż
słowem, ale on w dalszym ciągu udawał, że dla niego nie istnieje. Ja
postanowiłam zrobić tak samo, ale jak widać marnie mi to wychodziło. Od dziecka
miałam masę znajomych, ale tak naprawdę nigdy nie miałam przyjaciela. Zawsze,
kiedy chciałam, mogłam pogadać z moim bratem, ale odkąd się wyprowadził, nie
widywałam go zbyt często i nasze relacje nie były już takie jak kiedyś.
Wychodzi więc na to, że Andreas był moim pierwszym prawdziwy przyjacielem, kimś,
kogo potrzebuje w swoim życiu każdy człowiek. I co się stało? Nie wiem.
Naprawdę nie wiem i to doprowadza mnie do frustracji. Co jeszcze mogło
przyczynić się do mojego podejrzanie złego stanu? Może brak skoków? Nie
pojechałam do Wisły, co było dla mnie bardzo przykre. Jak miałam przeżyć
tydzień bez sprzeczek z moim ulubionym członkiem rodziny, wysłuchiwania
narzekań na życie Panicza Kota i jakże inteligentnych pogawędek z Norwegami.
Tęskniłam za tym wszystkim. Muszę też przyznać, że tęskniłam za Peterem. On, jako
jedyny interesował się tym, co się ze mną dzieje. Codziennie do mnie dzwonił,
opowiadał jak przeżył kolejny dzień i pytał się, kiedy znowu się zobaczymy. Nie
chciałam go okłamywać, więc powiedziałam mu, że nie wiem.
Naprawdę nie
wiedziałam, kiedy odważę pojawić się w królestwie Waltera Hofera. Najgorsze
było to, że jego karawana przenosiła się jutro prawie na moje podwórko. Jak
miałam powstrzymać się przez odwiedzinami w skocznym cyrku? Chciałam się tam
pojawić, ale wiedziałam, że nie przez wszystkich będę mile widziana. Musiałam
to przemyśleć, bo bałam się, że w każdej chwili może do mojego pokoju wparować
Peter i siłą zaciągnąć mnie pod skocznię.
Jakie było
moje zdziwienie, kiedy następnego dnia w moim domu rzeczywiście pojawił się
skoczek! Ale nie był to wcale Prevc…
-Schlierenzauer,
przysięgam ci, że jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie opuścisz mojego pokoju,
to już nigdy nie skoczysz na nartach!-Zagroziłam skoczkowi, który jak gdyby
nigdy nic siedział sobie na fotelu przy moim łóżku i gapił się na mnie, jak na
zwierzę w zoo.
Niestety nic
to nie dało. Skoczek był niewzruszony.
-Jeśli cię
stąd nie wyciągnę, ktoś inny mnie zabije, więc chyba jednak poczekam aż
zechcesz wrócić do świata żywych.
Ktoś inny?
Ale kto? Do głowy przychodziły mi tylko dwie osoby.
-Kto chce
uczynić to, co ja tak starannie planuję od dawna?-Zapytałam z nieskrywaną
ciekawością.
-Ten wariat
wsadził mnie do samochodu, przywiózł tu i powiedział, że bez ciebie nie wrócimy
do Zakopanego!-Gregor był na serio przestraszony.-Anastazja, zlituj się! Ja mam
za dwie godziny trening. Pointner mnie zabije! No pięknie, nagle wszyscy chcą
mnie zabić.
-Prevc cię
tu przywlókł?-Nie byłam tym jakoś bardzo zdziwiona. Ale Austriak był.
-Prevc? Jaki
Prevc? To zrobił ten uparty góral. Nie wiedziałem, że potrafi być taki
zdecydowany.
-Dobra,
księżniczko, weź w końcu mnie oświeć! Kto cię tu przywiózł?
-Ta paskuda,
Kot! Policzę się z nim za to…
Maciej? Co
tu do Hofera robił Kot? Nie przychodził mi do głowy ani jeden powód, dla
którego miałby przyjeżdżać do mojego domu i próbować mnie stąd wyciągnąć.
-Dobra.
Poczekaj na mnie na dole. Mama na pewno ucieszy się z pogawędki z
tobą.-Austriak tym razem nie protestował i bez słowa opuścił mój pokój.
Przeciągnęłam
się po raz ostatni i wyszłam z ciepłego łóżeczka, z misją zmierzenia się z tym
okropnym światem. Wzięłam szybki prysznic, założyłam ulubione jeansy i bluzę,
włosy związałam w kucyk, rzęsy przejechałam tuszem, a usta posmarowałam lekko
różową pomadką. Nie musiałam wyglądać jakoś szczególnie dobrze, bo niby dla kogo?
Musiałam po prostu wyglądać jak człowiek i prawie mi się udało. Wygrzebałam z
szafy torbę, której od kilku dni zupełnie nie potrzebowałam, wrzuciłam do niej
najpotrzebniejsze rzeczy i byłam gotowa do wyjścia.
Zbiegłam
szybko po schodach. Weszłam do kuchni, w której mama żywo dyskutowała o czymś z
Dinozaurem. Na widok swojej córki, która po raz pierwszy od jakiegoś czasu
przywdziała coś innego niż dres, na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Dzień
dobry! Cóż za miła odmiana!-Prawie wykrzyczała.-Co będziesz jadła na
śniadanie?-Zapytała otwierając lodówkę.
-Chyba nie
mam czasu na śniadanie…-Powiedziałam rozczarowana i spojrzałam na Gregora,
który bardzo chciał być już w drodze do Zakopanego.
Skrzywiłam
się lekko, bo byłam bardzo głodna. Chwyciłam jedno z jabłek, które leżały na
blacie i zrezygnowana ruszyłam za skoczkiem.
Kiedy
wyszliśmy przed dom, zastaliśmy Maćka robiącego już pewnie setne okrążenie
wokół samochodu.
-A Grand
Prix Zębu wygrywa Maciej Kot!-Zażartowałam, nawiązując do jego motoryzacyjnych
zainteresowań.
-Anastazja!
Dzięki Bogu! Nawet nie wiesz, jak jesteś mi potrzebna!-Zakopiańczyk wydawał się
być bardzo przejęty.
-Wszystko
ładnie, pięknie, ale ktoś tu musi być na treningu za pół
godziny!-Schlierenzauer przypomniał o swojej obecności.
Zrozumieliśmy,
że naprawdę musimy już jechać i wpakowaliśmy się do samochodu.
Po dwudziestu
pięciu minutach i brawurowej jeździe rodem z GTA, byliśmy pod hotelem skoczków.
Gregor jak szalony wyskoczył z auta i tyle go widzieliśmy. Nie żebym jakoś
specjalnie się tym zmartwiła. Miałam go widywać do końca życia na różnych rodzinnych
świętach i innych żenujących uroczystościach. Nic, tylko się powiesić.
-An, jest
sprawa. A właściwie problem.-Brunet był bardzo przejęty.
-Kubacki
obciął włosy!?-Na serio się przestraszyłam.
-Co!? Nie!
Gorzej! Chyba się zakochałem…-powiedział i wlepił swoje ciemne oczy we mnie,
oczekując mojej reakcji.
A ja?
Wybuchłam śmiechem.
-Kot, nie
mów że tylko dlatego zaciągnąłeś mnie do Zakopca.
Chłopak
wzruszył ramionami i zrobił minę zbitego psiaka.
-No dobra,
to w czym tkwi problem?
-Ona mnie
nie znosi…-Powiedział i spuścił głowę.
-Ciebie?-Byłam
zdziwiona.-Przecież w porównaniu z niektórymi jesteś bardzo znośny!
-No właśnie!
I tak sobie pomyślałem, że ona musi to tylko zobaczyć.
-To znaczy?
I do czego jest ci potrzebna moja biedna osoba? -Chyba nie za bardzo
wiedziałam, co chodzi mu po głowie.
-Ja mam taki
pomysł, żebyś poudawała moją dziewczynę. Pokazałbym, że nie jestem taki zły, że
nadaję się na chłopaka i takie tam. Całkiem mądrze to wymyśliłem, no nie?
W tym momencie
nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.
-Kot, chyba
na głowę upadłeś!
-Ale…
-Nie ma
żadnego ale! Bardzo chętnie pomogę, ale nie w taki sposób. Daj mi trochę czasu,
a ja coś wymyślę. A teraz, bardzo cię proszę, odwieź mnie do domu. Umieram z
głodu!
Nic nie
odpowiadał.
-Kot???
-No bo
wiesz, ja mam zaraz trening, a potem kwalifikacje i tak jakby nie mogę cię
teraz odwieźć…
-A kiedy?-Zapytałam
z resztką nadziei.
-Wieczorem…-powiedział
cicho, bo wiedział, że zalewa mnie właśnie fala gniewu.
-Ok, super!
To wyskakuj z forsy!
-Co?-Skoczek
był zdezorientowany.
-To co
słyszałeś! Skoro mam tu kiblować cały dzień, to muszę coś zjeść.
Maciek bez
słowa wyjął portfel i wręczył mi banknot.
-A na kwali
będziesz?-Zapytał, kiedy wyładowałam się z jego przeklętego, wypasionego
samochodu.
-Nie. Nie.
Wszędzie, byle jak najdalej od ciebie, od Gregora. Od was wszystkich!-Odpowiedziałam
i zatrzasnęłam drzwi.
Była w
Zakopanem. Był tu Walter, był tu Miran, byli wszyscy skoczkowie. A ja znowu
miałam ochotę uciec. Nagle straciłam cały apetyt. Ruszyłam w stronę Krupówek,
by wtopić się w tłum turystów.
Nie dotarłam jednak nawet to wspomnianej ulicy,
a coś mnie zatrzymało. Usłyszałam jakieś piski. Kilkanaście metrów przede mną,
grupka nastolatek otaczała jakiegoś skoczka. Wiedziałam, że skoczkowie są w u
nas popularni, ale jeszcze chyba nigdy nie spotkałam się z taką reakcją na
któregoś z nich… Może dlatego, że nigdy nie chciałam żadnego spotkać. Jeden
Schlierenzauer w zupełności mi wystarczał. Podeszłam bliżej, żeby dowiedzieć
się kto to. Zapytałam jednej z rzeczonych dziewczyn, kto wzbudził w nich taki
entuzjazm.
-No jak to,
nie poznajesz!?-Była bardzo zaskoczona.-To Andreas Wellinger!-Wykrzyczała z
podnieceniem prosto do mojego ucha i powróciła do tego, co w internetach
nazywają fangirlowaniem.
Na dźwięk tego
nazwiska, pomijając to, że ogłuchłam na jedno ucho, poczułam silną chęć
ucieczki. Problem polegał jednak na tym, że byłam otoczona wianuszkiem
dziewczyn, a za mną stał obiekt ich zainteresowania…
Nie odwróciłam
się. Stałam tam jak słup soli i nie potrafiłam się ruszyć. Mój mózg wołał „Run!
Run!”, ale moje ciało było obojętne na to nawoływanie.
-Dziewczyny,
bardzo fajnie się z wami gawędziło, ale muszę pędzić, bo będę miał
kłopoty.-Usłyszałam za sobą głos, który tyle razy słyszałam w słuchawce, a
którego ostatnio nie było dane mi słyszeć.
Dziewczyny o
dziwo posłuchały i radosnym krokiem ruszyły na Krupówki.
Nie miałam
już wyjścia. Nie mogłam udawać, że go tam nie ma. Czułam na sobie jego wzrok.
Był tak blisko, że czułam jego przyśpieszony oddech. I wtedy nadeszła pomoc z
niebios. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i w myślach podziękowałam Prevcowi
za to, że postanowił być moim wybawicielem.
-Jak długo
jesteś w Zako i dlaczego ja nic o tym nie wiem?-Usłyszałam jego oskarżycielski,
ale zarazem rozbawiony głos. Od razu zrobiło mi się lepiej.
-Peter, jak
bardzo będziesz miał przechlapane, jeśli tej nocy nie spędzisz w hotelu?-Zapytałam,
bo wiedziałam, że i tak dziś nie zasnę.
Tak, miałam
świadomość, że Andreas ciągle stoi obok mnie.