Przez następnych
kilka dni starałam się nie przejmować tym co zaszło w sylwestrową noc.
Przyznaje, że odczułam brak jakiegokolwiek kontaktu z Andreasem, który
postanowił traktować mnie jak powietrze, ale nie mogłam dać po sobie poznać, że
coś jest nie tak. Myślę, że wychodziło mi to bardzo dobrze, bo jeszcze nikt nie
zapytał się dlaczego nie włóczę się wszędzie z Kenem. Ale chyba nikt nie miał
nawet czasu tego zauważyć. Turniej zawrócił wszystkim w głowie. Bardzo dużo
wskazywało na to, że zwycięzcą zostanie mój ulubiony „krewny”, który był
bardziej spięty niż zwykle. Oczywiście przed kamerami udawał, że wszystko ma
pod kontrolą, a nic nie jest jeszcze przesądzone, ale ja wiedziałam, że wcale
tak nie było. Może dlatego, że nawet nie miał głowy aby umilać mi codzienność
swoimi genialnymi i jakże trafnymi komentarzami. Tak, zdecydowanie nie był
sobą.
Co więc
mogłam robić, samotna, pozbawiona jedynej osoby, która z własnej woli przebywała
w moim towarzystwie więcej niż piętnaście minut? Znalazł się ktoś, kto jednak
chciał mi poświęcić trochę więcej czasu. Był to Peter. Tak naprawdę trudno
powiedzieć kto komu poświęcał czas. Niby to ja słuchałam, a on mówił, ale takie
chwile pozwalały mi nie myśleć o moich dziwnych, niedorzecznych problemach i
skupić się czymś znacznie poważniejszym. Każdego dnia dowiadywałam się o tym
chłopaku czegoś nowego i czułam, że nie jestem jedyną osobą, która się z tego
cieszy. Można było zauważyć, że Peter zrzucał z siebie jakiś ciężar,
przekazując jego część mnie. Od teraz to ja miałam dźwigać część jego
tajemnicy, dzielić z nim jego problemy. Powinno mnie to martwić, ale nic
takiego nie czułam. Wręcz przeciwnie. Czułam, że zaczynamy się do siebie
zbliżać, że skoczek nabiera do mnie zaufania. Czy ja zaczynałam ufać jemu?
Trudno powiedzieć. Moje zaufanie zostało ostatnio nadszarpnięte i chociaż
udawałam, że wszystko jest w normie, to nie potrafiłam tak szybko zaufać komuś
nowemu. W każdym razie, Peter chyba naprawdę uwierzył, że to zaufanie jest
wzajemne. Wspomniał mi nawet o pewnej operacji, którą ma mieć na wiosnę, a
która moim zdaniem nie była mu potrzebna(o czym mu oczywiście nie wspomniałam).
Nadszedł rozstrzygający
czas. Ostatni konkurs TCS. Skocznia w Bischofshofen wydawała mi się bardzo przyjazna.
Może dlatego, że to tu jedno ze swoich trzech niezwykle cennych zwycięstw
odniósł niejaki Tom Hilde. To musiał być główny motywator moich uczuć do tego
miejsca. Zdecydowanie. Jakie więc było moje rozczarowanie, kiedy ta skocznia
mnie zawiodła.
Stałam na
dole z kubeczkiem herbaty, który służył mi bardziej jako grzałka do rąk niż
jako płyn rozgrzewający od środka. Właśnie na belce usiadł ten debil, a w
pobliżu dało się słyszeć piski grupki rozentuzjazmowanych nastolatek. Speaker
wykrzyczał nazwisko Wellinger i już Niemiec sunął po rozbiegu.
Byłam
spokojna o jego skok. Warunki były dobre, a on był w dość stabilnej formie i
nie mógł aż tak zepsuć swojej próby. Jak się myliłam. Po osiągnięciu bardzo
dobrej jak na moje oko odległości i przyzwoitym lądowaniu, Andreas zaczął się
cieszyć. Gest zwycięstwa kosztował go jednak bardzo dużo. Ten debil wyłożył się
na prostej drodze do pierwszej dziesiątki konkursu. Brak koncentracji, zbyt
pochopna radość? Nie wiem. Nie byłam przerażona, bo też nie było czym się
martwić. To nie był groźny upadek, raczej lekka wywrotka. Byłam zła, bo
wiedziałam, że taka głupota będzie go kosztowała dużo. Być może nawet awans do
drugiej serii. Po jego zachowaniu można było wywnioskować to samo, chociaż
wyglądał trochę jak dziecko, któremu zabrano lizaka i który miał właśnie biec z
płaczem do mamy.
Kiedy zszedł
z zeskoku, przyłapałam się na tym, że chciałam od razu do niego podbiec,
dowiedzieć się czy aby na pewno wszystko jest ok. Ze smutkiem odkryłam, że nie mogę
tego zrobić. Musiałam czekać na jakieś oficjalne komunikaty, albo dobrą duszę,
która się nade mną zlituje. Z pomocą po jakimś czasie przyszedł mi Severin,
który niepocieszony po niespodziewanej przegranej z naszym polskim orłem,
którego nazwisko rymuje się z bulą, szukał kogoś, komu mógłby się wyżalić.
Wylewając więc przede mną swoje smutki, wspomniał coś o tym, że „młody miał farta,
bo w drugiej serii wystąpi” i kontynuował swą tragiczną historię.
Wszystko
skończyło zupełnie nie tak jak chciałam. Mój normalny inaczej, przyszywany
kuzyn nie przyszorował tyłkiem o zeskok i świetny występ jednego z norweskich
Andersów nic nie dał. Na domiar złego Kamil w cały turnieju otarł się o podium,
a zgadnijcie kto stanął na tym zaszczytnym trzecim miejscu!? Niezwykle zdolny i
jakże piękny przypadek pierdolca z powikłaniami Hilde! Grzesiu mógł znowu
pławić się w blasku chwały i fotelach swojego nowego samochodu, Muffi gryźć
śnieg ze złości, a Tom cieszyć się ze swojego niebywałego farta.
W sumie sama
nie wiem, jak wyglądała dekoracja. Zgubiłam się gdzieś pomiędzy sztucznymi
ogniami a FIS fanfarami, które jak zwykle wzruszyły bossa Waltera. Uwagę moją
odwrócił Peter, który wyrósł za moimi plecami jak Ammann na igrzyskach w Salt
Lake City.
-Chyba muszę
ci pogratulować!-powiedział rozbawiony.
-Mnie?
Czego? Tego, że tu nie zamarzłam?-zdziwiłam się, bo nie miałam pojęcia co
takiego było moim osiągnięciem.
Słoweniec uśmiechnął
się, co było u niego rzadkością. Wiedziałam już, że było to spowodowane
kompleksami, których ja nie mogłam zrozumieć. Według mnie miał bardzo uroczy
uśmiech, ale kłócić się z nim o to nie miała zamiaru.
-Nie,
głuptasie!-krzyknął i uderzył mnie lekko w głowę.-Zwycięstwa! W końcu wygrał
członek twojej rodziny!
No chyba cię
Bóg opuścił-pomyślałam, ale odpowiedziałam nie zupełnie tak.
-Po
pierwsze, to nie łączą mnie z nim żadne więzy krwi, więc nie jesteśmy rodziną!
A po drugie, kibicowałam komuś innemu.-powiedziałam z lekkim oburzeniem.
-Tak,
wszyscy wiedzą jak bardzo kochasz Schlierenzauera. I to z wzajemnością. A jeśli
mówimy o miłości…-powiedział i wskazał mi na jakąś dziwną laskę, która jak
pojebana biegła przez zaspy.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy owa dziewoja
dopadła Andreasa i uwiesiwszy mu się na szyi wcale nie miała zamiaru puszczać.
Przez
pierwsze sekundy miałam nadzieję, że to jakaś dzika fanka, która zaraz zostanie
odprowadzona do wyjścia przez miłych panów ochroniarzy, ale moje nadzieje
okazały się złudne. Wellinger wcale nie protestował. Wręcz przeciwnie.
Odwzajemnił uścisk, a potem stało się coś, na co zupełnie nie byłam
przygotowana i nie mam zamiaru opisywać szerzej niż w jednym słowem. Pocałunek.
Nie byłam
zła, smutna czy zazdrosna. Byłam po prostu zdziwiona. Nie przypominam sobie
żeby Andreas opowiadał mi o jakiejś dziewczynie i nagle jakaś dziewoja wybiega
z lasu i… To mógł być dla mnie lekki szok.
Nie
zauważyłam nawet, że Prevca już ze mną nie było. Boże…. Długo się tak
gapię?-pomyślałam i szybko przeniosłam wzrok na podium, na którym w zasadzie
nie było już nikogo oprócz jakiegoś podejrzanego pana z miotłą.
Nie
wiedziałam co mam teraz ze sobą zrobić. Trybuny opustoszały, zawodnicy zaczęli
wracać do hotelu, a ja stałam tam sama i pewnie wyglądałam jak zagubione
dziecko.
Wpadłam więc
na bardzo głupi pomysł, ale tylko to przyszło mi do głowy. Gregor musiał tu
jeszcze być! Wywiady, konferencja, natchnione focie na blogaska... Nie miałam
wyjścia, musiałam poszukać Gregora. Czasem się jednak może przydać.
Kiedy tak
kręciłam się pod skocznią, próbując rozgryźć, gdzie tak właściwie mogła by się
odbywać taka konferencja, usłyszałam głos, który przez ostatnie miesiące
zaprzątał mi głowę głupotami.
-Spokojnie,
nie jadę do Wisły. Będziemy mogli spędzić trochę czasu razem.-powiedział
wyraźnie wyczerpany dzisiejszym dniem Wellinger.
I w końcu
nadeszło moje wybawienie.
-Ty jeszcze
tutaj!?-krzyknął do mnie z oddali Grzegorz S. i dał znak ręką, żebym pakowała
się razem z nim do austriackiego busa. Nigdy nie czułam takiej radości na widok
tego osobnika i chyba nie prędko miało się to powtórzyć.
Szybkim
krokiem udałam się we wskazanym kierunku, ale czułam, że nie szłam tam sama.
Odprowadziła mnie para niebieskich oczu, którą czułam na sobie już od dłuższej
chwili.
Kiedy
usadowiłam się w busie, obok wiadomo kogo, sprawdziłam fejsa:
Andreas
zmienił status na w związku z użytkownikiem Lara Müller.
Kilka
kliknięć, odświeżenie i moja tablica była uboższa o jeden status. A moja lista
znajomych o jednego użytkownika…
Poczułam
ulgę, że już jutro będę w domu… Najlepiej płaczę się we własnym łóżku.