ŻYJĘ!
Turniej
Czterech Skoczni to wydarzenie, na które z niecierpliwością czekają wszyscy
miłośnicy skoków narciarskich. Chociaż mnie on nigdy zbytnio nie fascynował i
jedynymi konkursami, na które czekałam były te w Zakopanem, to muszę przyznać,
że na żywo wszystko robi lepsze wrażenie.
Pierwszy
konkurs, ten rozgrywany w Oberstdorfie, wygrał Anders Jacobsen z czego bardzo
się cieszyłam, bo był to człowiek bardzo miły i uśmiechnięty, dlatego życzyłam
mu jak najlepiej. Tuż za nim uplasował się, a jakże, Grzegorz S. znany również
jako mój niepełnosprytny krewny. Trzeci był Seweryn, ale o nim chyba nie mam
nic do powiedzenia…. W resztę stawki też zbytnio nie chciało mi się wnikać.
Wiedziałam, że mój żywy Ken był 10, że Polakom nie poszło jakoś szałowo (Maciej
50… lepiej to przemilczeć i omijać go szerokim łukiem). Dla mnie chyba i tak
najważniejsza była pozycja pewnego Słoweńca. Peter był 18, co było chyba nie
najgorszym wynikiem jeśli wziąć pod uwagę jego rzekome problemy. Nie
rozmawiałam z nim od świąt i nie miałam jeszcze okazji spotkać się z nim tutaj.
Okazja
nadarzyła się już następnego dnia, w ostatni dzień roku. Skoczkowie nie
mieli pola do popisu jeśli chodzi o witanie nowego roku, aczkolwiek byłam
pewna, że Norwegowie coś wymyślą. Dochodziła 22, kiedy przekroczyłam próg
hotelu, w którym aktualnie znajdowali się skoczkowie. Nie byłam tam wcześniej i
niezbyt wiedziałam, gdzie dalej mam się kierować. Ucieszyłam się, kiedy mój
telefon zawibrował.
P.P.: Nr 44.
Od jakiejś
pani dowiedziałam się, że muszę udać się na drugie piętro. Wtoczyłam się więc
jakoś po schodach i zaczęłam iść korytarzem. Przystanęłam, kiedy znalazłam
właściwe drzwi. Zapukałam, ale nikt nie odpowiadał…. Wzięłam głęboki wdech i
nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły i znalazłam się w spowitym ciemnością pokoju.
No tak, grobowa atmosfera, depresyjne klimaty…-pomyślałam. Zaczęłam się też
zastanawiać co ja tu właściwie robię, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś tu
jednak mieszka.
-Tak mi
będzie łatwiej-Peter zaczął się tłumaczyć.-Oczywiście jeśli ci to nie
przeszkadza.-powiedział i spojrzał się w okno, przy którym stał.
Poczułam się
trochę zlekceważona, ale udałam, że zbytnio mnie to nie obchodzi. Wzruszyłam
tylko ramionami, czego on i tak nie zobaczył i usiadłam na rogu jednego z dwóch
łóżek.
-Wiem, że
możesz mnie brać za dziwaka… Większość ludzi mnie tak odbiera. Widzą jak
wyglądam i myślą, że pewnie się wstydzę, ale to nie tak. Nie lubię być taki,
jaki jestem teraz, ale nie mam wyboru. Inaczej wszyscy zaczęliby zadawać
pytania, chcieliby pomóc, a ja tego nie chcę. Nie chcę litości, nie potrzebuje
współczucia. Po prostu myślę, że gdzieś się zgubiłem i nie potrafię się
odnaleźć. Wiesz… od lat słyszałem, że mam wielki talent, że będą ze mnie
ludzie. Po bardzo dobrym miejscu na Igrzyskach zainteresowanie moją osobą
jeszcze bardziej wzrosło. Były momenty, że nie radziłem sobie z presją,
wybuchałem… I wtedy pojawiła się ona.
-Elena…-wyrwało
mi się, chociaż bardzo się pilnowałam żeby nie wymówić tego imienia w jego
obecności.
Peter chyba
to zignorował.
-Dzięki niej
wszystko zaczęło się układać, a ja byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Elena była niesamowita. Piękna, inteligenta, miła. Moi rodzice ją pokochali.
Czasami zastanawiałem się jakim cudem taka dziewczyna mogła pokochać kogoś
takiego jak ja, ale ona zawsze rozwiewała moje wątpliwości. Z nią wszystko było
prostsze, lepsze. Aż pewnego dnia zniknęła. Zniknęła z mojego życia tak
niespodziewanie, jak się w nim pojawiła. Bez żadnego słowa wyjaśnienia,
pożegnania. Zerwała z nami wszelkie kontakty. Byłem w takim szoku, że nawet się
na załamałem. Rzuciłem się w wir treningów i startów, ale to wróciło i kiedy w
końcu do mnie dotarło, zaczęły się ze mną dziać dziwne rzeczy. Wiesz, że od
dawna z nikim normalnie nie rozmawiałem? Udawałem, że wszystko jest ok, ale
każdy głupi by zauważył, że tak nie jest. A ty…
-A ja
niechcący poznałam twoją tajemnicę i to spowodowało, że mnie
nienawidzisz.-powiedziałam chociaż tak naprawdę nadal nie wiedziałam dlaczego
Prevc zachowywał się tak w stosunku do mojej osoby.
-Nie, po
prostu ty jesteś jakaś. Rozumiesz? Rozmawiałem tylko z osobami ze świata
skoków, bo musiałem i z rodziną. Chyba, że liczyć osoby, które w rzeczywistości
nie były warte by zamienić z nimi jedno zdanie, a w których otoczeniu czułem
się bezpieczny, bo nie zadawali pytań. Oni byli nijacy, ty jesteś jakaś i
dlatego starałem się ciebie unikać, sprawić byś nie chciała mieć ze mną
jakiegokolwiek kontaktu. Ty jednak, nie wiem jakim cudem, zawsze wracałaś. Zastanawiałem
się dlaczego, a po tym jak twój chłopak na mnie nawrzeszczał…
Mój chłopak?
O czym on mówił? O Jesusie Navasie…. Zabije tego gada przy najbliższej okazji.
-Wellinger
na ciebie nawrzeszczał???-wydarłam się czym go chyba trochę przestraszyłam, bo
odwrócił się w moją stronę.
-Nie mam mu
tego za złe. Dał mi tym do myślenia.-Peter nadal był spokojny. A może to ta
depresja? Hofer jeden wie.-I doszedłem do wniosku, że źle robię. Chciałem
przeprosić za to jak cię potraktowałem, bo nie zasłużyłaś sobie na to.
Wstałam i
podeszłam bliżej skoczka, który dziwnie mi się przyglądał. Spojrzałam mu w te
głupie, zielone oczy i powiedziałam śmiertelnie poważnie.
-On nie jest
moim chłopakiem!
I nagle mój
telefon zaczął wibrować jak Gregor po przedawkowaniu red bulla.
-To on,
prawda?-zapytał Słoweniec rozbawionym głosem.
-Nie mam
zamiaru odbierać!
Prevc się
tylko roześmiał. Ludzie mogli mówić, że jest niewyględny, ale chyba nie
widzieli go śmiejącego się. Najbardziej urocza rzecz jaką w życiu widziałam.
An, ogar! Śmiech Żyły, teraz to. Zaraz jeszcze zaczniesz lubić Schlierenzauera,
a potem już tylko kaftan i pokój bez klamek.
-Dobrze.
Co dobrze?
Prevc, mógłbyś być trochę bardziej rozmowny.
-Północ za 5
minut… Lubisz fajerwerki, prawda?
-Nie wiem
czy jestem w nas…
-No i
świetnie, bo ja kocham! Bierz kurtkę i idziemy!-krzyknęłam rozentuzjazmowana
jak małe dziecko i pociągnęłam skoczka za sobą.
Na dwór
wypadłam jakieś pół minuty przed północą. Oczywiście nie tylko ja wpadłam na
taki pomysł. Były tam prawie wszystkie reprezentacje. Polacy, którzy we własnym
gronie walczyli z butelką szampana, Czesi, Szwajcarzy(to ich jest więcej niż
jeden Ammann?). Nigdzie nie było Austrii, co jakoś przebolałam, ale brakowało
też Niemców, co trochę mnie zasmuciło, bo miałam do pogadania z jednym
gówniarzem. Najważniejsze jednak, że Norwegowie dopisali! Bez tej reprezentacji
świat byłby taki nudny… Przyglądałam się właśnie, jak Fannemel próbuje odpalić
jakąś racę gdy do moich uszu dotarł huk i zorientowałam się, że przed tego
norweskiego krasnala przegapiłam odliczanie i takie tam.
Nagle wszyscy,
jakby się umówili, zaczęli do mnie podchodzić i składać mi życzenia. Wiecie,
„szczęśliwego nowego roku” i takie tam duperele, a Fannisowi wybaczyłam, bo
specjalnie dla mnie siłował się z językiem polskim i miałam z niego niezły
ubaw. Maciej I Młodszy(książę musi mieć przydomek) życzył mi żebym znalazła
sobie chłopaka i obiecał, że nie będzie zazdrosny, a Hilde powiedział, że ma
nadzieje, że w tym roku zaliczymy razem jakąś imprezę(już się boję). A Peter?
Przyglądał się temu wszystkiemu z boku. Chyba zauważył, że właśnie się na niego
spojrzałam, bo z lekkim uśmiechem ruszył w moją stronę.
-Szczęśliwego!-ktoś
nagle szepnął mi do ucha, a ja myślałam, że zejdę na miejscu, ale ocuciła mnie
wizja ratującego mnie Koudelki.
Wellinger,
ty to masz wyczucie czasu i sytuacji….
-Będzie
szczęśliwszy, kiedy odzyskam swoją przestrzeń osobistą.-odpowiedziałam trochę
zła domagając się żeby ten geniusz przestał mnie obejmować.
-Też cię
kocham!-wypalił i pocałował mnie w czubek głowy.
No pięknie,
teraz to sobie Peter pomyśli-przeszło mi przez głowę. Rozejrzałam się dookoła,
ale jego już nigdzie nie było.
-A ja cię
nienawidzę!-odepchnęłam go od siebie-Idę sobie daleko od ciebie!-oznajmiłam i
zaczęłam iść w kierunku mojego hotelu.
-Mieszkasz
po drugiej stronie ulicy!-usłyszałam rozbawionego Niemca.
Pokazałam mu
mój zajebisty środkowy palec i z prędkością światła znalazłam się pod moim
pensjonatem.
Niestety,
niemiecka tap madl nie dała za wygraną i polazła za mną.
-Hej! Why
don’t you love meee?-spróbował sobie zażartować udając Beyonce, a ja zdałam
sobie sprawę, że na serio jestem na niego wkurzona.
-Idź
sobie!-powiedziałam twardo i zaczęłam szukać kluczy w kieszeni mojej różowej
kurtki.
Andreas
chyba zrozumiał, że wcale się z nim nie droczę.
-An… o co ci
chodzi?-zapytał wyraźnie zdziwiony.
-Naprawdę
nie wiesz?-powiedziałam z drwiną.
Niemiec
tylko pokręcił głową.
-To może
wyjaśnisz mi, dlaczego atakujesz niewinnych ludzi i to jeszcze w moim imieniu!?
-Prevc…
-Nigdy nie
dałam ci pozwolenia na takie zachowanie! Nie masz prawa mieszać mnie w takie
sytuacje! Rozumiesz!? Nie jesteś moim ojcem, bratem czy chłopakiem…
-Jestem
twoim przyjacielem.-zauważył błyskotliwie. Nice try, kolego!
-Przyjacielem!?
Przyjaciele nie działają za swoimi plecami, ale ty najwyraźniej nie wiesz czym
jest przyjaźń.-moja złość osiągnęła apogeum.
A Andreas?
Nic już nie odpowiedział. Odszedł, pozostawiając mnie z moim gniewem.
Tej nocy, po
raz pierwszy od dawna, nikt nie życzył mi dobrej nocy i nie nazwał aniołkiem.
Było to
dziwne uczucie…